piątek, 9 marca 2018

Słowackie Tatry'18

Panorama z górnej stacji kolejki w słowackich Tatrach.
Pod wyciągiem w Strbskim Pleso. Czas zakładać narty.
Tutaj już na górnej stacji wyciagu, pod szczytem Predne Solisko.
Ruch umiarkowany, ale to już popołudnie.
Ada zadowolona z jazdy.
To boczna trasa, na głównej aż tak pusto zwykle nie było.

Zachęceni przez znajomych decydujemy się na kilkudniowy, zimowy wypad do Popradu. Oni wprawdzie nie jeżdżą na nartach, ale uwielbiają wodne atrakcje aquaparków, a te hotel Aqua City w Popradzie oferuje na rzeczywiście wysokim poziomie, za przystępną cenę (dla zainteresowanych TUTAJ link). Do górskich ośrodków w Tatrzańskiej Łomnicy oraz Strbskim Pleso niedaleko, 15-30 km. i 30 min. jazdy. Do tego okazja sprawdzenia, co tam nowego wśród słowackich piw, decyzja nie jest więc trudna.
Pewnym minusem jest dojazd, wąskie gardło stanowi oczywiście nieszczęsna „zakopianka”. Po prostu dramat, hańba decydentów wszelkich opcji politycznych, którzy przez prawie 30 lat (bo komunę trudno tu winić, chociaż też zaspała) nie potrafili wybudować porządnej drogi do „zimowej stolicy Polski”. I ktoś chciał tam organizować olimpiadę, śmiech na sali. Można, co prawda, objechać ten drogowy koszmar przez Słowację, ale znajomi mają do odwiedzenia groby w Zakopanym, a Ada chce zahaczyć o targ i przydrożne stragany ze skórami owczymi w Nowym Targu. Trudno, jedziemy więc kilka godzin zakopianką. Przynajmniej te skóry, rzucone przed kominek, uzupełniające dotychczasowe zasoby, na coś przyjemnego się przydadzą. :D
Grzane wino zdecydowanie poprawia komfort życia.
Piwa słowackie też rozczarowują. Już od kilkunastu lat, gdy unifikacja browarów doprowadziła do zaniku takich marek jak „Smädny mnich” (została kiepska wersja „dziesiątka” - jak mogli, to więcej niż zbrodnia, to błąd!) albo do zaprzestania produkcji ciemnego „Złotego Bażanta” „trzynastki”. Niestety, Słowacy maja widocznie mniej inicjatywy od Polaków i lokalne browary oraz piwa rzemieślnicze dopiero raczkują. Widać tu i tam reklamy przy drogach, ale realnego konkretu w sklepach oraz knajpach brak. Nawet we wspomnianym hotelu Aqua City serwowano jako „dwunastkę” czeskie „Krušowice”. Skądinąd, marka godna polecenia, ale jesteśmy przecież na Słowacji! Aksamitny rozwód miał miejsce ćwierć wieku temu! Pozostaje trzymać kciuki i... nadal czekać.
Natomiast atrakcje wodne Aquapark City na wysokim poziomie. Baseny, jacuzzi, naturalne wody termalne itp., itd. Do tego sauny różnych rodzajów, oferujące ciekawe „rytuały” (strefa saun dostępna tylko dla osób powyżej czternastego roku życia). Standard pokojów wysoki, jedzenie dobre, a przynajmniej przez kilka dni nie zdążyło się znudzić. Hotel godny polecenia.
I zostaje ocena atrakcji narciarskich. Na plus zaliczyć trzeba łatwy dojazd samochodem oraz obszerne, darmowe parkingi tuż przy wyciągach. Nawet w sobotę, ok. godz. 12.00 (a więc w porze największej oglądalności) bez problemu znaleźliśmy miejsce pod stokiem w Tatrzańskiej Łomnicy. W Strbskim Pleso, w poniedziałek, również. Minusem są stosunkowo wysokie ceny karnetów (28-30 euro), w zestawieniu z tym, co ośrodki te oferują. Dla porównania, karnet jednodniowy na cały rejon Marmolada-Sella Ronda we włoskich Dolomitach to 59 euro. A liczba tras i wyciągów sto razy większa. Widoki też „alpejskie”, a nie „tatrzańskie”. Dodam, że podaję cenę słowackiego karnetu w wersji Gopass, czyli kupowanej po założeniu internetowego konta (prawda, można to zrobić na miejscu, bez żadnego problemu, przy uczynnej pomocy sympatycznej dziewczyny z obsługi) oraz płatności możliwej tylko przy pomocy karty kredytowej. Same trasy na kolana nie rzucają. Sporo muld, przyznam, jeździliśmy w godzinach popołudniowych, w Alpach też już wtedy sporo tego rodzaju utrudnień. Ale tam mamy do dyspozycji wspomniane tysiące, setki, w najgorszym razie dziesiątki tras i wyciągów. Tutaj każdy z obydwu głównych, tatrzańskich ośrodków oferuje po ok. dziesięć wyciągów i tyleż szlaków zjazdowych. Istnieją zaawansowane plany połączenia tras Tatrzańskiej Łomnicy oraz Strbskego Plesa kolejka gondolową, co poprawi sytuację, ale i tak pewnych spraw przeskoczyć się tutaj nie da. Po prostu Alpy są o wiele rozleglejsze, wyższe i nie zostały w większości zawłaszczone przez parki narodowe, które blokują rozwój narciarstwa. A właściwie, to parków narodowych też tutaj nie brakuje, ale jakoś nie przeszkadza im zimowy napływ turystów oraz pieniędzy. Samo ułożenie tras narciarskich na Słowacji też pozostawia sporo do życzenia. Trafiają się liczne miejsca łącznikowe (pomiędzy wyciągami), w których trzeba wykonać solidne podejście. W Alpach to w zasadzie nie do pomyślenia, wyciągi zestawiono w taki sposób, by zawsze kontynuować zjazd w dół. A jak już pod górę, to zainstalowano ruchomy chodnik. Tak, Włosi są leniwi i wygodni. Ale to cecha, którą łatwo przejąć. :D I jeszcze jedna sprawa, szklanka grzanego wina na stoku słowackim to 3 euro, na włoskim 4 euro. Obawiam się, że stosunek zamożności oraz ogólnego poziomu życia w obydwu tych krajach nie odpowiada jednak proporcji 3:4. :D
Podsumowując wszystkie wady i zalety wyjazdu narciarskiego w słowackie Tatry czy w Dolomity, na tygodniowy wyjazd wybieramy zdecydowanie Alpy. Jako mieszkańcy okolic Poznania na Słowację też jedziemy ładnych kilka godzin (do tego nerwy na zakopiance), to już lepie dołożyć kolejnych kilka i wylądować w o wiele lepszych warunkach krajobrazowych, śnieżnych i narciarskich. W Tatry owszem, warto wyskoczyć na otwarcie sezonu na przedłużony weekend, jako przygotowanie kondycyjne do wyjazdu w Alpy. Uprawianie narciarstwa w Tatrach i Alpach można jednak porównać do pływania w basenie (tam i z powrotem) i pływania w jeziorze (z pełną swobodą wyboru brzegu, do którego chcemy dotrzeć).
Wesołe miny w knajpce, co widać doskonale na zdjęciu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz